Zupełnie przypadkowo dotarliśmy do centrum informacyjnego. Tam od razu spotkaliśmy się ze standardowym „Can I help you?”. Oczywiście skorzystaliśmy z propozycji i już po chwili prowadziliśmy sympatyczną rozmowę z Johnem. Okazało się, że pochodzi z Minessoty a w Salt Lake City mieszka już od kilkunastu lat. Z tego co zrozumiałem w okolicy najbardziej urzekły go doskonałe warunki narciarskie. John twierdził, że dzięki specyficznemu klimatowi takiego śniegu jak w Salt Lake City nie ma nigdzie w Stanach Zjednoczonych. Trudno nam było w to uwierzyć, uwzględniając panującą na zewnątrz temperaturę (później, gdy wróciliśmy do samochodu, komputer wskazywał 107 st. Fahrenheita, czyli ponad 40 st. Celsjusza). W centrum informacyjnym znowu nabraliśmy tony ulotek. Co ciekawe, znaleźliśmy tu więcej informacji o parkach narodowych, które zwiedzaliśmy i której jeszcze zamierzamy zwiedzić niż w samych parkach. Jednak w informacji turystycznej nie zabawiliśmy długo, bo naszym celem było zobaczenie centrum świata Mormonów, czyli Temple Square z wszystkimi jego atrakcjami. Przeczytaliśmy też, że w pobliżu Placu Świątynnego są kolejne dwa punkty informacyjne.
Pokręciliśmy się trochę po luksusowo urządzonym centrum, które w zasadzie było małym muzeum – wszędzie stały instalacje przedstawiające historię budowy świątyni Mormonów, dostrzegliśmy też sporo mnóstwo stanowisk multimedialnych, na których można było odtworzyć komputerowe animacje dotyczące ich wierzeń a zwłaszcza ewangelii mormońskiej. Zauważyliśmy też, że w pobliżu uformowała się mała grupka z dwoma przewodniczkami. Widząc nasze zainteresowanie zapytały „chcecie się dołączyć?”. Oczywiście przytaknęliśmy. Naszymi przewodniczkami były dwie młode, skromnie ubrane dziewczyny – Amerykanka Clivley i Rosjanka Beylis. Pod koniec zapytaliśmy się, czy to są ich imiona nadane po przystąpieniu do wspólnoty Mormonów. Okazało się, że to nazwiska, natomiast imion nie mogą nam ujawnić, gdyż taka jest polityka ich Kościoła.
Pod koniec wycieczki wypytałem je jeszcze o strukturę organizacyjną kościoła Mormonów. Otóż okazało się, że na jego czele stoi prorok. Funkcja ta jest pełniona dożywotnio. Po śmierci proroka jego następcą zostaje najstarszy z dwunastu apostołów. Apostołowie są wybierani spośród społeczności mormonów przez proroka a zostają nimi najbardziej zasłużeni i szanowani mężczyźni. Ich łagodne, delikatnie uśmiechnięte twarze patrzyły na nas z wszechobecnych portretów i wielkich monitorów plazmowych. Sam prorok i każdy apostoł był ubrany w nienagannie skrojony garnitur - być może z tego względu kojarzyli nam się raczej z prezesem i radą nadzorczą jakiejś dużej spółki akcyjnej. Do tej pory proroków było piętnastu – ich popiersia stoją wokół ogromnej sali w centrum konferencyjnym.
Wizytę zakończyliśmy w północnym centrum dla zwiedzających. Okazało się ono jeszcze większe od poprzedniego. Znowu mnóstwo prezentacji multimedialnych, broszur itp. Znaleźliśmy się też wokół dużego stołu, na którym rozłożono egzemplarze Księgi Mormonów w kilkudziesięciu językach. Nasza przewodniczka Clivley znalazła również egzemplarz po polsku. Siostra Beylis wspomniała przy okazji, że wszyscy przewodnicy oprowadzający po Temple Square posługują się w sumie pięćdziesięcioma językami. Z pewnością jest to prawda – w trakcie spaceru widzieliśmy co chwila dwuosobowe pary młodych dziewcząt z identyfikatorami, na których oprócz nazwiska widoczna była flaga kraju pochodzenia – zauważyłem między innymi barwy Włoch, Brazylii i Francji. Przed nazwiskiem każdej przewodniczki widniało słowo „sister”. Widzieliśmy też sporo mężczyzn w garniturach, którzy jednak na Placu Świątynnym nie pełnili roli przewodników, oni również mieli identyfikatory a ich nazwiska były poprzedzone słowem „elder” (starszy).
Kolejna wycieczka okazała jeszcze ciekawsza. Centrum konferencyjne to potężny budynek z licznymi salami, pomieszczeniami biurowymi itp. Przed zwiedzającym co chwila otwierają się potężne hole z malowidłami i rzeźbami przedstawiającymi byłych i aktualnych proroków oraz apostołów, a także sceny z Księgi Mormonów, obrazujące przekazanie przez generała Mormona złotej księgi swojemu synowi Moroni, objawienie Josepha Smitha oraz pojawienie się Chrystusa w Ameryce.
„Dlaczego zaczęli ze sobą walczyć?” zapytałem Jeremy’ego. Uśmiechnął się delikatnie i po chwili milczenia zaczął powoli wymieniać: „Pycha, chciwość, nienawiść, zazdrość”. Ostatnimi ocalałymi z wielkiej ostatniej bitwy byli generał Mormon (od którego zaczerpnęło nazwę całe wyznanie) i jego syn Moroni. Generał Mormon umierając na polu bitwy przekazał swemu synowi spisaną na złotych stronach księgę Mormonów, czyli ostatnią ewangelię, w której zapisał prawdy wiary przekazane przez Chrystusa podczas jego pobytu w Ameryce Północnej. Następnie nakazał swemu synowi Moroni zakopać je w miejscu, gdzie obecnie znajduje się Nowy Jork.
I w tym momencie skaczemy jakieś osiemnaście wieków do przodu. Otóż w XIX wieku niejakiemu Josephowi Smithowi objawił się tenże Moroni w postaci anioła i wskazał mu, gdzie są zakopane złote tablice świętej księgi. Następnie pomógł on Josephowi Smithowi przetłumaczyć tekst z języka antycznego na współczesny. Anioł Moroni złożył również Josephowi Smithowi przysięgę, że wszyscy, którzy przeczytają jego księgę, zostaną natchnieni Duchem Świętym. „I uwierzcie mi, to na prawdę tak działa”, ze spokojem i głębokim przekonaniem zapewnił nas Jeremy. Niestety po zakończeniu tłumaczenia Moroni ponownie zabrał tablice i tak też zniknął jedyny dowód jego wizyty. Podobno jednak Joseph Smith miał kilku bardzo wiarygodnych i szanowanych świadków, którzy na wszystkie świętości przysięgli, że tablice owe widzieli.
I w ten oto sposób zaczyna się historia Mormonów. Jest ona oczywiście znacznie bardziej złożona i skomplikowana – bardzo ciekawie pisze o niej na przykład Melchior Wańkowicz w swojej książce „W pępku Ameryki”. Ja wspomnę jedynie, skąd Mormoni znaleźli się w Utah. Otóż ze względu na swoją odmienność delikatnie mówiąc nie byli akceptowani przez zwykłych osadników. Żyli najpierw w Missouri, gdzie również zaczęło dochodzić do konfliktów. W rezultacie ich drugi prorok Brigham Young podjął się roli Mojżesza i poprowadził swój naród wybrany do Utah. Tam, w pobliżu Wielkiego Jeziora Słonego zgodnie z proroctwem, którego doznał, oświadczył swoim współbraciom, że znaleźli nareszcie nową Ziemię Obiecaną. Tutaj ich los również nie był lekki. Grupa, którą przyprowadził Young liczyła tylko 1700 osób. Jednak dzięki ogromnemu wspólnemu wysiłkowi udało im się nawodnić nieprzyjazną ziemię i zacząć się rozwijać. Krytyczne chwile przeżywali również w czasach gorączki złota (w połowie XIX wieku) oraz w czasie wielkiego marszu osadników na zachód. Swojej niezależności bronili za wszelką cenę. Posuwali się nawet do tego, że opłacali Indian, by ci mordowali wędrujących na zachód. Dosyć dobrze znana jest słynna sprawa masakry w Mountain Meadows, gdzie grupa osadników została osaczona przez Indian oraz Mormonów przebranych za tubylców. Osadnicy byli zbyt silni, by ulec Indianom, lecz zbyt słabi, by móc ruszyć dalej. Mormoni znużeni przedłużającym się oblężeniem obiecali osadnikom, że pozwolą im bezpiecznie odejść pod warunkiem, że ci ostatni złożą broń. Gdy osadnicy wywiązali się ze swojego zobowiązania, zostali bezwzględnie wymordowani przez Mormonów pod dowództwem Johna Higbee. Armia amerykańska długo ścigała później tych zbrodniarzy, ale bez większych efektów. Skazano tylko jednego z uczestników masakry a pozostałych uniewinniono.
Gdzieś w połowie oprowadzania zapytałem Jeremy’ego co oznacza oficjalna nazwa kościoła Mormonów - Kościoł Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Jeremy wstrzymał się z odpowiedzią do samego końca oprowadzania. Wreszcie, zatrzymawszy się w dużym holu w pobliżu popiersia Brighama Younga, zwrócił się w naszą stronę i zaczął powoli wyjasniać: „Według naszej religii świętymi są wszyscy, którzy przestrzegają zasad wiary mormonów. Poprzedni święci żyli w czasach Chrystusa i krótko po nim, gdy nauczali jeszcze pierwsi apostołowie. Nowi apostołowie i nowi święci pojawili się dopiero wraz z objawieniem Josepha Smitha, który przywrócił prawdziwą naukę kościoła. Współczesne dni nazywamy więc ostatnimi a współwyznawców – świętymi”.
Była już trzecia po południu i nasze żołądki rozpaczliwie domagały się czegoś konkretnego, więc ostatnie pytanie, które zadaliśmy Jeremiemu dotyczyło oferty gastronomicznej w okolicy. Skierował nas do stołówki w kolejnym budynku mormońskim, gdzie zjedliśmy zapiekaną w kruchym cieście pyszną potrawkę z kurczaka oraz surówki. Oczywiście na kawę ani herbatę nie było szans – spożywania tych napojów zabrania im ich religia. Co ciekawe, mogą pić coca colę, sprite’a i inne tego typu napoje. Pewnie dlatego, że nie było ich jeszcze w czasach Josepha Smitha. Stołówka znajdowała się na terenie pięknego budynku – dawniej hotelu a obecnie centrum pamięci pierwszego proroka Mormonów.
I znowu dwadzieścia mil zatłoczoną autostradą. Wreszcie na wysokości Spanish Fork zjeżdżamy na mniej uczęszczaną drogę, by następnie skręcić na południe do Salinas. Chcemy zrobić jak najwięcej kilometrów w stronę Monument Valley, która ma być następnym etapem naszej podróży.
Mormoni uznają Stary Testament, Ewangelie a nawet listy apostolskie (nie wiem, czy wszystkie).
OdpowiedzUsuńWszystkie. Całą Biblię, a Księga Mormona jest osobnym tomem, będącym "jeszcze jednym świadectwem o Jezusie Chrystusie".
Pozdrawiam,
Marcin
www.mormoni.pl