W końcu zdecydowaliśmy się zjechać z autostrady. Znowu jedziemy wśród pól obsianych zbożem i kukurydzą, mijając co jakiś czas małe miasteczka i farmy z zabudowaniami gospodarczymi. Poszczególne stany chwalą się charakterystycznymi dla nich rzeczami, umieszczając je w tle tablic rejestracyjnych samochodów. Nasz chevy jest zarejestrowany w Illinois i na jego blachach widnieje napis „Land of Lincoln” oraz popiersie tego prezydenta. Tablice Nowego Meksyku przedstawiają żółte słońce, pomarańczową pustynię i kaktusy. W Utah na prawie każdej rejestracji widać łuk skalny z Arches National Park. W niedawno opuszczonej Południowej Dakocie z tablic spoglądają cztery kamienne oblicza prezydentów. A w Iowa, które teraz przemierzamy, tłem dla blach samochodów są silosy zbożowe. Tym właśnie szczyci się ten region.
Ponieważ wczoraj skończył się nam chleb, wyruszyliśmy bez śniadania postanawiając zjeść coś po drodze. Okazuje się to dosyć trudnym zadaniem – dzisiaj Labor Day i wiele przydrożnych barów oraz restauracyjek jest zamkniętych. Na szczęście w Osage dostrzegamy otwartego Subway’a. Zamawiamy jedną kanapkę „One foot long” (długości jednej stopy) i po chwili czujemy, że śmierć głodowa już nam nie grozi. Niestety w Subway’u nie mają kawy, bez której Gosia nie może się rano obejść (przyznaję, też podpijam z jej kubka). Podjeżdżamy więc pod znajdującą się zaraz obok stację i po chwili wychodzimy z dużą czarną i paroma słodyczami. Jestem szczęśliwy, bo znalazłem coś przypominającego bounty – małe kokosowe batoniki oblane czekoladą i z migdałem na wierzchu. Przycupnęliśmy sobie na krawężniku i w porannym słońcu delektowaliśmy się kawą. Od razu przypomniałem sobie naszą wyprawę do Francji sprzed kilkunastu lat, podczas której bounty były moim ulubionym przysmakiem a konsumowałem je w podobnych okolicznościach.
Osage to małe senne miasteczko. Przed sklepikami i biurami rozlokowanymi wzdłuż szerokiej Main Street widać wystawionych wiele produktów rolnych – dynie, snopki zboża, owoce. Chyba przygotowują się do czegoś w rodzaju dożynek. Co ciekawe, na prowincji nie zauważyliśmy w ogóle małych sklepików spożywczych, które są nieodłącznym elementem polskich wsi i miasteczek. Duże zakupy robi się tu w supermarketach a mniejsze na stacji benzynowej. Na tej, na której kupiliśmy kawę, można było nabyć również owoce, chleb i nabiał. W ogóle na stacji jest spory ruch – większość lokali w mieście pozamykana, a przecież trzeba zjeść śniadanie. Widzimy więc sporo młodzieży i rodzin wychodzących ze sklepu z kubkami pepsi z lodem i hamburgerami.
***
Pionierzy dążący na zachód musieli mierzyć się z różnymi przeciwnościami. Ich podróż spowalniały góry, śnieżyce i deszcze, pustynie oraz choroby dziesiątkujące ludzi i zwierzęta. My kierując się w drugą stronę, czyli na wschód, poruszamy się wygodną autostradą, góry zostały za nami a piękna pogoda towarzyszy nam przez cały czasy. Jednak na naszej drodze stanęły nie przeciwności losu bądź siły natury, lecz centra handlowe. Dzisiaj po raz kolejny musiałem się zmierzyć z tym przebrzydłym wynalazkiem. Po dojechaniu do Dubuque na granicy stanów Iowa i Illinois zatrzymujemy się w Kennedy Mall. I znowu półki z ciuchami, gadżetami i innymi cudami. Jedyny jasny punkt w tej fazie naszej podróży stanowi krótka przerwa na posiłek. Jemy pizzę w kawałkach, czyli jakby powiedzieli we Włoszech „al taglio”.
Na szczęście w Labor Day centrum handlowe jest otwarte tylko do 18. Ruszamy więc dalej w stronę Rockford. Po przejechaniu Missisipi krajobraz zmienia się diametralnie. Droga staje się kręta a za każdym zakrętem wyłaniają się osiedla. Można powiedzieć, że klimaty są coraz bardziej europejskie. Planowaliśmy dotrzeć do tego miasta, jednak po drodze zauważamy kemping w miejscowości Lena. Rozstawiliśmy już namiot i jesteśmy zadowoleni z wyboru. Kemping jest przytulny a obsługa miła. Od Chicago dzieli nas już tylko jakieś sto kilkadziesiąt kilometrów. Jutro też rozstaniemy się z naszym wiernym chevy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz