Cel dzisiaj mamy jeden, a jest nim parcie na wschód, jak najbliżej Chicago. Po spokojnej nocy ponownie włączamy się do ruchu na międzystanowej 90. Przed nami krajobrazy coraz bardziej przypominające okolice Chicago a tym samym Polskę. Wokół zielone pola obsadzone głównie kukurydzą, gdzieniegdzie kępy drzew i grupy zabudowań. Co kawałek nad ziemią sterczą wysokie elewatory zbożowe. Stodoły mają tutaj charakterystyczne łukowato wygięte dachy. Wiele z nich jest w ruinie – przysiadły na ziemi jedną stroną jak koń, który nie ma już siły iść. Ale nikt jakoś nie kwapi się, by je wyburzyć. Może konserwator zabytków nie pozwala – przecież tu wszystkie rzeczy starsze niż 50 lat to „historic place”.
Jedynym urozmaiceniem, jakie fundujemy sobie na dzisiejszej trasie jest Sioux Falls. W przydrożnym Visitors Center Gosia bierze ulotki, z których wynika, że miasto to zawdzięcza swoją nazwę wodospadom, które przepływają pośród skał z czerwono - różowego marmuru. Rzeczywiście, gdy dotarliśmy na miejsce przed nami pojawił się ładnie wypielęgnowany park z przepływającą środkiem rzeką. Na odcinku kilkuset metrów tworzyły się malownicze kaskady. Szkoda tylko, że woda nie wyglądała na zbyt czystą. Wszędzie kręciło się sporo osób – pewnie próbowali sobie jakoś zagospodarować ostatni weekend lata.
Po krótkiej sesji zdjęciowej ruszamy dalej, na najtrudniejszy dzisiaj etap, czyli przejście przez centrum handlowe. Od początku pobytu Gosia męczy mnie, że nie pozwalam jej chodzić po sklepach i kupować pamiątek. Obiecałem, że poświęcimy na to cały dzień w Chicago, ale tam też może być kłopot, bo we wtorek po południu musimy zdać samochód i nie do końca wiemy, jak będziemy się poruszać po mieście. Dlatego, żeby ją trochę udobruchać wstąpiliśmy na dwie godziny do Empire Mall. Cóż tu pisać. To centrum handlowe nie jest zbyt duże (proporcjonalne do miejscowości, w której się zatrzymaliśmy) i przypomina to, co wszyscy od kilku lat widzimy już w Polsce – długie pasaże a wzdłuż nich liczne sklepy z ciuchami, elektroniką, sprzętem domowym itp. Zwłaszcza sklepy z ubraniami są praktycznie identyczne jak popularne u nas „sieciówki” typu Reserved czy House – wszędzie mnóstwo wieszaków, regałów i stołów z koszulkami, sukienkami, spodniami itp. Są jednak pewne różnice. Na przykład na otwartej przestrzeni wzdłuż pasażu widzieliśmy salon kosmetyczny, w którym starsze panie bez krempacji wyciągają swoje stópki w stronę latynoskich pedicurzystek. W następnym korytarzu dostrzegamy kolejny ewenement – wśród szeregu sklepów, z pozoru niczym się nie wyróżniając, pojawia się nagle witryna z napisami „Air Force” i „Navy”. To punkt naboru do amerykańskiego wojska. Widać rekrutowanie do armii jest tu teraz takim samym biznesem jak sprzedawanie sukienek i obcinanie paznokci.
W Visitors Center, w którym zatrzymaliśmy się przed wjazdem do Sioux Falls, Gosia zabrała gazetkę z kuponami. Jeden z nich informował, że po odwiedzeniu punktu obsługi gości w centrum handlowym Empire Mall i przedstawieniu kuponu otrzymamy książeczkę rabatową na większość znajdujących się tam sklepów. Postanawiamy spróbować. Rzeczywiście, po okazaniu kuponu i prawa jazdy (trzeba się wykazać, że nie jest się miejscowym, bo oferta ich nie obejmuje) otrzymaliśmy małą książeczkę z odcinkami rabatowymi. Nasze zakupy były skromne, ale i tak zaoszczędziliśmy parę dolarów.
Po wyjściu z centrum zaczęliśmy rozważać, czy wracać na autostradę, czy też może zapuścić się w głąb kraju. Jednak znowu do głosu dochodzi rozsądek i wracamy na międzystanową. Udaje się nam zrobić jeszcze ponad dwieście kilometrów zanim docieramy na kemping za Albert Lea. Widać, że klimat zmienił się zdecydowanie – wokoło dużo drzew a wszędzie zielona i mokra od rosy trawa. Jest też chłodniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz